Wracając z Afryki miałam już gdzieś z tyłu głowy początek planu na nasz listopadowy wyjazd na Islandię. Bilety już mieliśmy, przewodnik był w drodze… Coraz lepiej idzie mi przygotowywanie wyjazdów, co?
Z racji tego, że był to krótki, trzydniowy wypad, postanowiliśmy odpuścić sobie wynajmowanie samochodu, skupić się na zobaczeniu Reykjaviku i pobliskiego Golden Ring, co zapewniła nam wycieczka objazdowa.
Około 11:20 wylądowaliśmy na lotnisku Keflavik, położonym od stolicy Islandii około 50 km. Tam, zaraz przy samym wyjściu mogliśmy kupić bilety na autobus, który odjeżdża do Reykjaviku mniej więcej co pół godziny. Ciekawym faktem było to, że nasz rejs był ostatnim przylotem tego dnia, wszystkie inne zostały przekierowane bądź odwołane z powodu sztormu. Warunki pogodowe rzeczywiście dały się nam we znaki. Zwiedzanie miasta w ulewę i silny wiatr nie należą do najprzyjemniejszych, ale podobno dla lokalnych nie ma w tym nic dziwnego. Cały dzień spędziliśmy próbując przechadzać się po uliczkach Reykjaviku, a generalnie skończyło się na chodzeniem od kawiarni do kawiarni, żeby w okolicach wieczornych zakopać się w hostelowej pościeli. Dla podróżników podobnych do mnie, takich, którym wiecznie jest zimno, bardzo przypasuje fakt, że w każdym domu/hotelu/restauracji na Islandii jest CIEPŁO. A wiąże się to z wykorzystywaniem wody termalnej, co powoduje bardzo niskie rachunki za wodę i ogrzewanie. Woda ta w Reykjaviku, a nawet prawdopodobnie w całej Islandii jest wyjątkowo miękka i skóra po niej jest niesamowicie gładka, można pić ją prosto z kranu, jest krystalicznie czysta i niczym nieskażona. Ma jednak jedną wadę (do której na szczęście po kilku dniach można się przyzwyczaić) a mianowicie, śmierdzi. Tak, potwierdzamy, wszystkie plotki na temat wody śmierdzącej siarką są absolutnie PRAWDZIWE.
Zajmijmy się jednak informacjami na temat Islandii i Islandczyków. Jest to mały kraj, z jeszcze mniejszą liczbą mieszkańców (trochę ponad 300 tyś.), tak więc na kilometr kwadratowy przypada około 3 ludzi. Walutą jest korona islandzka, której przelicznik na kwiecień 2018 wypada następująco 1 PLN = 29,50 ISK. Stolicą kraju jest Reykjavik, który liczy około 210 tyś. mieszkańców. Warto w tym momencie wspomnieć o Polskich akcentach na Islandii, ponieważ jesteśmy jedną z większych mniejszości narodowych w tym kraju. Dlatego właśnie w Reykjaviku można znaleźć polski sklep, a w każdym supermarkecie kupić Prince Polo.
Sam Reykjavik zachwycił nas przede wszystkim swoim rozmiarem (całkiem malutkie miasto jak na stolicę) a także wszechobecnym porządkiem. Jego symbolem jest ogromny kościół luterański Hallgrímskirkja, którego wieżę (73 metry) można dostrzec ze wszystkich miejsc w mieście. Zbudowany został z bazaltu, inspirowany krajobrazem kraju. Przed kościołem stoi pomnik wikinga Leifa Eiríkssona, uważanego za odkrywcę Ameryki, zbudowany w 1930 roku.
Polecamy także choć na chwilę zatrzymać się przy współczesnym pomniku “The Sun Voyager”, który symbolizuje pierwszych przybyszy na Islandii.
Po dniu spędzonym na poznawaniu stolicy Islandii i chowaniu się przed sztormem wyruszyliśmy na poszukiwanie przygód. Wybraliśmy się na wycieczkę po tzw. Golden Ring, czyli Złotym Kręgu przepełnionym najważniejszymi atrakcjami turystycznymi okolicy Reykjaviku.
Zaczęliśmy od Parku Narodowego Þingvellir, położonym nad brzegiem największego jeziora w kraju Þingvallavatn. Założony został w 1928 roku, a jego powierzchnia wynosi 84 km². Obszar parku jest bardzo ciekawy przez jego budowę geologiczną, ponieważ właśnie tam łączą się dwie płyty tektoniczne północnoamerykańska i euroazjatycka. Widoki są tak cudowne, że nawet w niesprzyjającej pogodzie nie zachęcają do pośpiechu. Spacer po parku był dla nas bardzo relaksacyjnym doświadczeniem, świeże powietrze wypełniło nasze płuca a krajobraz nacieszył oczy.
Kolejnym etapem naszej wycieczki był wodospad, a właściwie dwa “Złote Wodospady” Gullfoss, składające na dwie kaskady, 11 i 21 metrów. Zaskakującym faktem jest, że w ciągu 1(!) sekundy przepływa przez nie 400 m³ wody. Bardzo często w okolicach Gullfoss można zobaczyć tęczę, co tworzy jeszcze ciekawsze widoki. Muszę przyznać, że nawet późną jesienią było tam dość sporo ludzi, ale teren jest tak ogromny, że nie odczuliśmy tego aż tak bardzo.
Ostatnim punktem na mapie tego dnia były gejzery. Wybraliśmy się do położonego niedaleko od Gullfoss Haukadalur, około 140 km od Reykjaviku. Jest tam kilka gorących źródeł o różnych kolorach i kształtach. Największą atrakcją był oczywiście wybuchający gejzer Strokkur, który mieliśmy okazję zobaczyć “w każdej porze roku” ponieważ pogoda zmieniała się tam dosłownie co kilka minut. Było to ciekawe doświadczenie, na kontynencie jeziorka czy źródła raczej nie wybuchają i nie mają temperatury ponad 75ºC.
Po naszej wyprawie często zadawano nam pytanie, czy Islandia jest naprawdę taka droga? Tak więc odpowiadamy: może faktycznie nie jest to najtańszy kraj dla podróżników czy backpackersów, ale wszystko zależy od tego, jak się zorganizujecie. My zamiast hotelu wybraliśmy przepiękny hostel w skandynawskim stylu. Tam przygotowywaliśmy śniadania z produktów, które kupiliśmy w islandzkiej Biedronce, słynnym sklepie ze świnką – Bonus. Na kolację zajadaliśmy się niesamowicie sycącym Skyrem (co było dla nas ogromnym zdziwieniem: NAJEŚĆ SIĘ JOGURTEM?!), a na obiady wybieraliśmy narodową kuchnię islandzką. Serdecznie polecamy chłopaków z Icelandic Street Food gdzie mieliśmy okazję spróbować przepysznej tradycyjnej zupy z jagnięciną, która rozgrzała nas w mroźne popołudnie. A do tego na koniec poczęstowali nas domowym, babcinym ciastem z owocami leśnymi. Same wspaniałości!
A wszystkim, którzy planują wprawę na Islandię mówimy: NIE CZEKAJCIE. Pakujcie manatki i w drogę. Islandia był to dla nas pierwszy kraj, do którego postanowiliśmy, że wrócimy w najbliższym czasie. I to wcale nie tylko dlatego, że pogoda nie pozwoliła nam zobaczyć zorzy polarnej. Snujemy wiele planów dotyczących nie tylko Reykjaviku i jego okolic a raczej całej wyspy.
Islandio, do rychłego zobaczenia!