Kolejny zupełnie przypadkowy wyjazd. Kilka dni wolnego, niesprecyzowana destynacja i stówka w kieszeni. Padło na Faro, miasto w Algarve, południowej części Portugalii. Do dziś ciężko mi w stu procentach określić czy podobała mi się ta wycieczka. Z jednej strony piękna pogoda, morze i niemalże puste plaże, z drugiej niedosyt zabytków i podumarłe miasteczko. Po raz pierwszy byłam w miejscu, które jest niesamowicie żywe i kolorowe latem, a poza sezonem zmienia się w opustoszałe i zapomniane. Jednak ma to też swoje plusy, pozwala nam zobaczyć prawdziwą Portugalię, która ma swoje słabsze dni, jak każdy kraj na świecie i nie zawsze wygląda tak pięknie i kolorowo jak na zdjęciach z reklamy biura podróży.
Faro pod wieloma względami jest miastem ciekawym i intrygującym. Zwiedzanie zaczęliśmy od starego miasta, wąskich uliczek z kilkoma przyjaznymi kawiarenkami i rodowitymi mieszkańcami Algarve. Tam mieliśmy także okazję skosztować słynnego Pastel de Nata, czyli ciasta francuskiego w formie babeczki, wypełnionego masą śmietanowo-budyniową.
Kiedy skierowaliśmy się wgłąb miasta naszym oczom ukazał się Kościół Nossa Senhora do Carmo, jeden z ważniejszych zabytków regionu. Świątynia wybudowana w XVIII w. zachwyca swoją prostotą na zewnątrz i pięknymi zdobieniami w środku. Warto poświęcić 2 euro, żeby zobaczyć ją w całej okazałości. Tuż obok znajduje się również Kaplica Czaszek, którą także chętnie obejrzeliśmy. Ściany budynku wyłożone są kośćmi z kilku tysięcy ludzi, a tytułowe czaszki złowrogo spoglądały na nas nawet z sufitu. W rzeczywistości są to szczątki mnichów wydobyte w XIX w.
Jeśli lubicie atrakcje bardziej naturalne, polecamy udać się do parku Alameda João de Deus. Prócz wielu rodzajów drzew i krzewów można natknąć się tak na spacerujące pawie. Po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć to ptaszysko z tak małej odległości i bez dzielącej nas siatki, co było nie lada przeżyciem dla osoby, która za dużymi ptakami nie przepada. Co muszę jednak przyznać z ręką na sercu — wyglądały one oszałamiająco.
Mówiąc o Faro nie można także pominąć plaży, która jest piękna i czysta nawet poza sezonem w pochmurne dni. Niestety nie jest ona przy samym mieście, dlatego najlepiej skorzystać z autobusu (tego samego, który łączy Faro z lotniskiem) i w około 10 min być już na miejscu.
Co z tymi KOGUTAMI?
Po przyjeździe do Portugalii niemalże od razu natknęliśmy się na kilka sklepów z pamiątkami, a w nich na czarnego koguta, który spoglądał na nas z każdego kąta. Z zaciekawieniem zagłębiliśmy się w jego legendę. Kogut z Barcelos, bo tak poprawnie się nazywa, to swego rodzaju symbol Portugalii.
Średniowieczna legenda głosi, że w Barcelos, na północy kraju, zostało popełnione przestępstwo, jednak sprawca nie został odnaleziony. Po jakimś czasie przybył do miasta pielgrzym zmierzający do Santiago de Compostela i on właśnie okazał się głównym podejrzanym. Został skazany na śmierć przez powieszenie. Podczas biesiady tuż przed wykonaniem kary zwrócił się do biesiadników i spoglądając na koguta na ruszcie powiedział, że zapieje on gdy tylko skazany zawiśnie na szubienicy, by udowodnić jego niewinność. Wszyscy przyjęli to oczywiście ze śmiechem, jednak nie odważyli się go tknąć. Po kilkudziesięciu minutach, gdy wieszano biednego pielgrzyma ptak nagle ożył i donośnie zapiał, dzięki czemu w ostatniej chwili uratował skazanego przed śmiercią. Od tego właśnie momentu kogut stał się nieodzownym symbolem Portugalii.